Recenzja wyd. DVD filmu

Ostatnia walka (1983)
Luc Besson
Pierre Jolivet
Jean Bouise

Apokalipsa bez słów

Postapokaliptycznych filmów powstało wiele, szczególnie za czasów zimnej wojny. Jedne przebiły się mocniej do świadomości odbiorców, a inne czekają, aż ktoś je odgrzebie z mroków niepamięci. Ta
Postapokaliptycznych filmów powstało wiele, szczególnie za czasów zimnej wojny. Jedne przebiły się mocniej do świadomości odbiorców, a inne czekają, aż ktoś je odgrzebie z mroków niepamięci. Ta druga sytuacja nie zawsze jest zresztą spowodowana ułomnością rzeczonych dzieł, czasami reżyser odcisnął piętno na kinematografii zupełnie innymi filmami i to one cieszą się popularnością, w innych wypadkach adoracja określonych produkcji może być powiązana z kolorytem lokalnym. Śmiem twierdzić, że tak właśnie wygląda przypadek Luca Bessona, który do Polski przybył na fali quasi-kapitalizmu lat 90. i przełomu wieków, a więc nade wszystko w towarzystwie "Leona zawodowca" i "Piątego elementu". Jakoś mu było bardziej do twarzy z tymi dziełami, aniżeli z np. "Ostatnią walką" z 1983 roku. Kto by się zajmował debiutem Bessona, skoro można zobaczyć coś nowego i na pewno bardziej atrakcyjnego formalnie. Film sprzed trzech dekad nie ma bowiem w sobie dynamizmu, ekspresji i dramaturgii późniejszych dzieł. Nie ma też siłą rzeczy zapadających w pamięć kreacji aktorskich, nie oznacza to jednak, że sposób prezentacji świata po zagładzie nie jest ciekawy. Jest, i to bardzo. Jest w nim również miejsce na odrobinę refleksji.

Gwoli wyjaśnienia, "Ostatnia walka" nie jest debiutem filmowym Bessona, bowiem dwa lata wcześniej pojawiła się krótkometrażowa "L'Avant-dernier". Pozwoliłem sobie jednak powyżej na określenie dzieła z 1983 roku tym mianem, ponieważ w istocie rozwija ono pomysł z wcześniejszej produkcji. Jak już zostało to powiedziane, w obrazie Bessona przyjrzymy się światu po zagładzie, najpewniej – bo jakże by inaczej? – po zagładzie atomowej. Francuski reżyser nie poszedł tropem wielu kreatorów post-apokaliptycznych produkcji i nie zafundował widzowi cyberpunkowego jarmarku cywilizacji. Zdjęcia są czarno-białe, co już samo z siebie tłumi potencjalną ekspresywność obrazu. W "Ostatniej walce" mamy ponadto tylko kilka postaci. Głównym bohaterem jest nieznany z imienia (zresztą w tym dziele wszyscy pozostają anonimowi) mężczyzna (Pierre Jolivet), który koczuje w opuszczonym biurowcu. W okolicy nie ma ludzi, wszystko jest zasypane piachem, także pomieszczenia, a naszemu protagoniście z braku laku pozostaje tylko jeść konserwy i dmuchać sztuczne lalki. W międzyczasie oddaje się też bardziej pożytecznemu zajęciu, tj. konstruowaniu samolotu., który ma mu umożliwić ucieczkę. W końcu mu się to udaje, chociaż nie bez trudności. W nowym miejscu poznaje zabunkrowanego doktora (Jean Bouise), z którym się zaprzyjaźnia. Niestety, w okolicy grasuje inny, mniej przyjazny osobnik (Jean Reno), któremu bardzo zależy na tym, by dostać się do żyjącego w ukryciu lekarza. Finał tej historii sygnalizuje tytuł filmu.

Czarno-białe zdjęcia to jedno, ale w "Ostatniej walce" znajdziemy rys jeszcze bardziej szczególny. Dodatkiem, zdawać by się mogło, że kosmetycznym, do post-apokaliptycznej historii jest bowiem niezdolność mówienia. Żaden z zaprezentowanych nam bohaterów nie jest w stanie się odezwać. Ludzie znają język – o czym świadczy próba przeczytania czegoś na głos z książki – ale są fizycznie niezdolni do artykułowania bardziej skomplikowanych dźwięków. To wszystko doprowadza do upośledzenia komunikacji pomiędzy nimi i wzrostu nieufności. Oczywiście tkwi w tym niekonsekwencja. Skoro ludzie wciąż znają język i pamiętają, jak powinni wymawiać słowa – tylko tego nie mogą robić - to przecież równie dobrze mogliby się szybko nauczyć czytać z ruchu warg. Nie robią tego jednak. Zostawmy jednak na boku szczegóły. Faktem jest, że detal wprowadzony przez Bessona przemodelował całkowicie świat i w połączeniu z czarno-białymi zdjęciami odrealnił i tak już fantastyczną rzeczywistość. Nie ma tu wielu ludzi, ale pomiędzy tymi, którzy są odległość i tak jest olbrzymia, bo nie mają oni możliwości komunikowania się pomiędzy sobą. Słowa przybliżają, a ich brak oddala. Dopiero przypadek doktora pokazuje, że można jednak porozumieć się, choć z trudnością, bez słów i zbudować więź na gestach oraz czynach. Przeciwwagą dla relacji głównego bohatera i lekarza jest postawa postaci odgrywanej przez Jeana Reno. Jego bohater kieruje się innymi pobudkami (a właściwie instynktami) i nie jest zainteresowany zawiązywaniem jakichkolwiek relacji. Tych wątków nie należy oczywiście przeszacować, w moim odczuciu brak słów spełnia się tu bardziej jako katalizator odpowiedniej aury i atmosfery wyobcowania. Z rozprawą filozoficzną nie mamy do czynienia. Potencjał jest, ale czuć, że i samemu reżyserowi bardziej zależało na klimacie filmu, a nie na nawarstwianiu wątków. Film wcale jednak na tym nie traci.

Wspomniałem, że Besson nie wystylizował swoje produkcji na postapokaliptyczny jarmark cywilizacyjny na miarę "Łowcy androidów" Scotta, co nie oznacza, że "Ostatnia walka" ucieka od tradycji filmów z tego gatunku. Wyludnienie, a dokładniej pustynnienie obszarów, brak wody, barbaryzacja i zawiązywanie się małych szajek to przecież świat rodem z "Mad Maxa", a z mniej znanych dzieł również z "Chłopca i jego psa". Tę ostatnią produkcję z filmem francuskiego reżysera łączy również deficyt kobiet w przedstawionym świecie. Dmuchana lala jest tu symboliczna, a i motywy działań postaci odgrywanej przez Reno również mogą wiązać się z tym aspektem, o czym przekonamy się oglądając film do końca. Besson - pomimo ubrania postaci w cudaczne skafandry – uciekł jednak od ryzykownego balansowania na granicy kiczu. Echem tego ostatniego są, co najwyżej, sceny z szajką kapitana, ale całość filmu nie daje się ująć w tych kategoriach. Czarno-białe zdjęcia tłumią potencjalną przaśność, charakterystyczną dla podobnych gatunkowo dzieł. W "Ostatniej walce" bardziej patrzymy na nielicznych ludzi, ich gesty i zachowania, aniżeli na wydarzenia. Brak słów wprawdzie nie usuwa całkowicie narracji, ale minimalizuje fabułę i każe nam przede wszystkim obserwować, a może nawet kontemplować wizję świata po zagładzie.

Czy warto przypomnieć sobie "Ostatnią walkę"? A może obejrzeć ją pierwszy raz? Jak najbardziej. Filmy utrzymane w konwencji postapokaliptycznej cieszą wciąż sporą popularnością, a film Bessona jest w tym gatunku naprawdę wartościową produkcją, na pewno nie gorszą od wielu dzieł tradycyjnie wiązanych z tą stylistyką. Jedynie osoby nastawione na akcję mogą się srodze zawieść, tak jak i ci, którzy oczekują wyłożenia wszystkiego na tacy. Natomiast nie powinni narzekać zwolennicy ironii i humoru, bo "Ostatnia walka" nimi pulsuje, nie cały czas naturalnie, ale w wielu momentach jak najbardziej. Tego Besson nie mógł sobie odmówić. Warto zobaczyć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones