Całe życie robisz to, co uważasz za słuszne, a na koniec uświadamiasz sobie, że to wszystko było bez sensu i umierasz...
Bardzo gorzki obraz. Ale równocześnie udana szczepionka na ideologiczne zaczadzenie - dobrze uodparnia.
Bohater nie dość, że kona w bólach, to jeszcze w obliczu śmierci musi dokonać nie mniej bolesnego rozliczenia ze swoim światopoglądem i lewicową przeszłością. Arcand jest konserwatystą, jednak wcale nie chodzi mu o wytykanie cynizmu i zakłamania utuczonym goszystom, lecz o znacznie bardziej uniwersalną konstatację, że utylitaryzm to ideologia bezdusznych barbarzyńców, którzy mają gdzieś jednostkę i palcem w bucie nie kiwną, by jej pomóc. W potrzebie nie możesz liczyć na żadne braterstwo, a wyłącznie na więzy krwi, na najbliższą rodzinę, tak bardzo lekceważoną i pogardzaną w nowoczesnym społeczeństwie.