Właśnie obejrzałam i jestem pod wielkim wrażeniem. Przepiękna, wzruszająca historia, ukazująca tragedię II wojny światowej i okrucieństwo nazistów, jak i piękno prawdziwej miłości. Ostatni film Romy Schneider, który nakręciła tuż po tragicznej śmierci ukochanego syna (to właśnie on miał zagrać małego Maxa, ale nie zdążył...). Podobno scenę, w której Max gra na skrzypcach powtarzano w nieskończoność, bo Romy nie mogła opanować płaczu - aktor bardzo jej przypominał jej własnego syna. A w tym filmie można podziwiać jej piękno i ciepło emanujące z jej wnętrza. Choć nie miała wykształcenia aktorskiego, była świetną aktorką filmową. Szkoda, że tak szybko odeszła. Ale w tym filmie pięknie się z nami pożegnała...