No nie przesadzaj, może i nie jest jakiś wyjątkowy, ale za to świetnie zagrany. 5/10 - jakoś mnie nie przekonuje że to jest ironiczne podsumowanie życia bogatego mieszczaństwa angielskiego.
co to za bzdury ? nudna fabuła ? 5/10 ?
otóż oświadczam wam panowie,że to chyba jeden z najbardziej emocjonujących obrazów jakie ostatnio widziałem.
w przeciwieństwie do równie genialnego "Służącego" film daje kopa już na początku i nie pozwala się z niego otrząsnąć przez dalszy półtora godzinny seans.
jak już we wspomnianym Servancie i tu reżyser zapewnił nam elektryzujące psychologiczne rozgrywki między bohaterami a nawet podszył je nutą psychodelki (to identyczne ujęcie i co jemu towarzyszy na początku i końcu mnie przeraża).
Bogarde wspaniały,zdjęcia wspaniałe,kino wielkie !
kocham takie niedopowiedziane filmy.
ps.mnie się tylko wydaje,czy dla wszystkich głównych postaci śmierć Williama nie była idealnym wyjściem z sytuacji ?
No tak. Przez śmierć Williama posypał się cały towarzyski układ.
Ja, jak zawsze, muszę podkreślić muzykę, która znakomicie współtworzyła tutaj gęsty, niemal psychodeliczny klimat . Tym bardziej, że bardzo lubię jazzowe 'ścieżki' w produkcjach z lat 60-ych.
Warto dodać, że np. nawiązującej do symboliki biblijnej "Ewie" wykorzystał podobny pomysł rozpoczęcia filmu i jego zakończenia tym samym ujęciem. Nieoceniony Dirk Bogarde, wyśmienita muzyka , piękne , wysmakowane plastycznie zdjęcia.Przywodzące na myśl "Służącego" i "Posłańca" świetnie zbudowane napięcie i dopracowany do perfekcji psychologiczny szkielet fabuły zdradza rękę mistrza. :) Polecam i pozdrawiam
No ja nie wiem, "Służącego" oglądałem z rozdziawioną japą (podobnie "Posłańca"), tu zaś owe "elektryzujące psychologiczne rozgrywki" jakoś mnie nie zelektryzowały. Momentami nawet byłem znudzony, na szczęście tylko momentami. Właściwie nie umiem powiedzieć w czym tkwi problem, bo patrząc chłodnym okiem wszystko było OK... (Może poza sceną z Francescą, którą Losey zupełnie niepotrzebnie puszcza oko do nurtu "młodych gniewnych".) Być może po prostu nie byłem w nastroju i myślę, że dam "Wypadkowi" kiedyś drugą szansę, póki co jednak jestem rozczarowany. To nie jest poziom na Grand Prix w Cannes; film, który dostał to wyróżnienie ex aequo - "Spotkałem nawet szczęśliwych Cyganów" Petrovicia - jest o dwa nieba lepszy.
To najlepszy film duetu Losey-Pinter, ale to rzecz oczywista, a oczywistości nie ma sensu pisać.
"Służący" też wspaniały.
A "Posłaniec" dobry, ale jednak - na tle dwóch wcześniejszych dzieł tego duetu to spory niewypał. :)
Sceny z Francescą (te, w których dialogi płyną w oderwaniu od obrazu) to jedne z najlepszych scen w historii kina. Fragment absolutnie cudowny, wspaniały i wciskający w fotel. Reżyserski majstersztyk, scenariuszowa doskonałość, aktorski Olimp.
Zresztą w ogóle to jeden z może piętnastu-dwudziestu najlepiej wyreżyserowanych filmów jakie dane mi było widzieć w moim dotychczasowym życiu. Każda sekunda jest doskonała. :)
Poza tym dlaczego niby ta scena miałaby wskazywać na czerpanie z "młodych gniewnych"? Takie oddzielenie dźwięku od obrazu to przecież nie było nic nowego w czasach brytyjskiego kina nowofalowego. Zresztą weźmy taką "Hiroszimę, moją miłość" Resnais i tamtejszą sekwencję otwierającą, która wykorzystuje bardzo podobny zabieg (a to nie jest niewątpliwie film "młodych gniewnych" :P - choć jest z mniej więcej tego samego okresu).
Brytyjska nowa fala = Brytyjscy młodzi gniewni
To nie klimaty Losey'a, uważam. Niepotrzebnie się w to zabawił. Chociaż nie wiem... Ledwo pamiętam o czym mowa :)
"Brytyjska nowa fala = Brytyjscy młodzi gniewni" -> bzdura :P
Termin "młodzi gniewni" jest węższy i ma związek z tym:
http://www.screenonline.org.uk/film/id/594201/
Zresztą to generalnie jest termin bardzo ruchomy: w polskim piśmiennictwie filmoznawczym używa się go na określenie twórczości Reisza, Andersona i Richardsona - i to oczywiście nie całej, bo np. taki "Tom Jones" to jednak co innego niż "Smak miodu" albo "Miłość i gniew". Schlesingera raczej uważa się za reżysera stojącego "z boku" tego nurtu, a takie np. "Miejsce na górze", które uchodzi w Wlk. Brytanii często za pierwszy film nowofalowy w ogóle nie jest u nas "młodo-gniewne". Zresztą w Wlk. Brytanii raczej piszą o kinie nowofalowym, nie "młodo-gniewnym". :P
"Wypadek" ma z "młodo-gniewnym" kinem tyle wspólnego co nic. :P Choćby z tej prostej przyczyny, że w ogóle zlewa klasę robotniczą: jego bohaterami są wykładowcy uniwersyteccy i arystokracja.
Film bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie znam się za bardzo na tym reżyserze, ale biorąc pod uwagę, że jedni go chwalą a inni uznają za dziwaka, podchodziłem doń ostrożnie, a nawet sceptycznie. Tymczasem obraz naprawdę świetny. Nic w tym co piszesz nie sprawdziło się. Owszem fabuła nie jest wartka, ale za to bardzo gęsta i podszyta różnymi podtekstami. Tam aż kipi od emocji, frustracji, zawiści. I aż dziw bierze, że "winna" temu wszystkiemu jedna słaba kobietka :))
Storna psychologiczna to chyba najmocniejszy atut filmu, ale nie mniejsze słowa uznania dla aktorów. Rewelacyjni starsi panowie :)) Bogarde i Baker (średnio ich lubię, ale tu są naprawdę nieźli) smalą cholewki aż miło. Wszystko widać jak na dłoni. Wszystko jest takie żałosne, a równocześnie tak boleśnie życiowe. Nie ma tu obrońców cnoty, nie ma tu mężów godnych pochwały, wzór przykładu - są tylko podstarzali faceci u progu kryzysu i ich chore urojenia. Bogarde ma zresztą na to świetny patent, który powtórzył w "Śmierci w Wenecji".
Ciężki film, ale świetnie wpasowujący się w klimat najlepszych filmów z tamtych lat. Gdybym nie wiedział czyj to film, uznałbym, że został zrobiony przez Antonioniego. Moim zdaniem bardzo podobnie uwypuklone pewne zachowania, relacje, plątanina uczuć...
Podzielam opinię. Film jest wprost wyśmienity - cudowny klimat, ciekawe spojrzenie na środowisko akademickie, które reżyser "elegancko" demaskuje - pod pozorami wyrafinowania, obycia, erudycji kryją się niskie, pierwotne potrzeby... Podstarzali wykładowcy są tak samo żałośni w nieporadności wobec żądzy posiadania młodej kobiety, którą uprzedmiotawiają - chcą zdobyć i posiąść - podszczypują się, przepychają, wymieniają docinkami... Faktycznie gra, którą prowadzą przywodzi na myśl dzieła Antonioniego a nawet Polańskiego ("Nóż w wodzie" i "Matnia").
Fantastyczny film. Gdyby Polański miał do dyspozycji taką prześliczną aktorkę - to każdy jego obraz z nią oceniłbym na 10. Bez wątpienia. Dzięki niej historia nabiera realizmu. ;p
No tak... żona doktora Walkera ("Frantic") była tak nieatrakcyjna, że pewnie nie jeden widz się dziwił po jaką cholerę ją szuka :P.
Lol. Ale tam miało to sens. Emmanuelle Seigner wyglądała na jej tle atrakcyjnie. ;p
Emmanuelle wyglądała nieziemsko - już nigdy potem nie miała już tak dobrego looku - ta fryzura była dla niej stworzona.
Mnie nigdy się nie podobała, aczkolwiek w Franticu była tego najbliżej. Nawet nie dziwię się Romanowi.
Tylko czekać na jakiś oryginalny i życzliwy komentarz na temat różnicy wieku Romana i Emmanuelle :P.
Zaletą tematów o zapomnianych filmach jest brak takich 'niezbędnych' komentarzy. Aż tak jakoś dziwnie. Nieswojo się czuję, jak nie na filmwebie. ;p
Akurat "prześliczna" aktorka to jedyny minus tego filmu: gra FATALNIE. Ale na szczęście nie wpływa to w żaden sposób na ogólnie genialny poziom tego arcydzieła. :)